Amsterdam – miasto kontrastów

Amsterdam – miasto kontrastów

Amsterdam… miasto kontrastów, przeciwieństw i tolerancji. Równie piękne co brzydkie, równie kolorowe jak i szare… To chyba jedyne tak nie oczywiste miejsce jakie miałam okazję do tej pory odwiedzić.

Nie miałam żadnych wyobrażeń ani oczekiwań. Byłam w Holandii wiele lat temu, ale wtedy miałam okazję zobaczyć jedynie małe miasteczka i wsie. Amsterdam mnie zaskoczył, przeraził i zauroczył jednocześnie. To jedno z tych miast, które się kocha i nienawidzi jednocześnie. To takie miejsce gdzie każdy może być sobą – bez względu na rasę, wyznanie, fryzurę, ubiór czy orientację seksualną. Nikogo nie dziwi niczyj wygląd czy zachowanie – to zdecydowanie coś co pokochałam. Nie ważne czy ubierzesz się jak do dojenia krów, na nocna imprezę czy do kościoła nikt nie spojrzy na Ciebie inaczej, nie odwróci się, nie skomentuje – no chyba, że jest turystą np. z Polski… Z całą pewnością wizyta w tym mieście może wielu ludziom zrujnować wyobrażenie spokojnej Holandii usłanej polami tulipanów i wiatrakami.

CZERWONE LATARNIE i COFFEE SHOP

Amsterdam wielu kojarzy się z „Dzielnicą Czerwonych Latarni” (Bloedstrat). Prostytucja w Holandii jest legalna od ponad 100 lat i właściwie nikogo to nie dziwi. Jestem tego wielką fanką, bo legalizacja procederu niesie za sobą wiele korzyści. przede wszystkim jest to uczciwa praca gdzie płaci się podatki, a podatki wiadomo ważna rzecz. Po drugie wymaga się od trudniących tym najstarszym zawodem świata okresowych badań co znacznie zmniejsza ryzyko przenoszenia chorób. Plusów jest znacznie więcej jak choćby większe bezpieczeństwo  zarabiających w ten sposób jak i samych klientów owych przybytków.

Dziesiątki okien, w których wiją się najróżniejszej urody panie i panowie nikogo tam nie dziwią, ale gapiów (turystów) jest tam cała masa. I nic dziwnego – każdy chce zobaczyć jak to wygląda w rzeczywistości. Dzielnicę odwiedziliśmy za dnia to też w oknach nie było zbyt wiele do oglądania. Teatry erotyczne, domy publiczne, erotic-dance, sex-shopy – dla szukających tego typu wrażeń to prawdziwy raj bez żadnych ograniczeń. Ja osobiście czułam się trochę jak w zoo. Warto wiedzieć, że obowiązuje tu zakaz fotografowania.

Zapach palonej marihuany wpisuje się w miasto tak samo mocno jak wyżej opisana dzielnica. Właściwie czuć go na każdym kroku, niezależnie od tego czy jesteś akurat obok coffee shopu czy w zasięgu wzroku nie ma żadnego. Palą młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni, hetero i homo. Nikogo to nie dziwi, nikt nikogo nie osądza. Jest to kolejny dobry pomysł na radzenie sobie z wieloma problemami jakie niosą za sobą zakazy. Standardowy coffeshop jest zadymiony i pełen ludzi. Możesz zakupić tam susz, ciastka czy inne wytwory do zjedzenia, żucia lub palenia. Sama muzyka jaką tam puszczają nastraja do dobrej zabawy.

ROWERY

Są wszędzie! Tak jak zauroczyły mnie ich całe setki poprzypinane do balustrad przy kanałach – tak jeżdżące po godzinie zaczęły przyprawiać mnie o ból głowy. W pewnym momencie przestajesz swobodnie chodzić, a zaczynasz się skradać i podejrzliwie oglądać za siebie. Kiedy odetchniesz z ulgą, że nic się nie zbliża nagle za plecami słyszysz dzwonek by po chwili poczuć jak rękaw muska uśmiechnięty od ucha do ucha facet pędzący na rowerze sprzed pięćdziesięciu lat. Rowery mają tam pierwszeństwo i gdyby ktoś i to opowiadał to chyba i tak nie wyobraziłabym sobie ich aż tyle. Są wszędzie i pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach. W pewnym momencie wyglądałam jak paranoik z tikiem nerwowym chcąc przedostać się na drugą stronę uliczki.

Pewnie do wszystkiego można się przyzwyczaić… najbardziej podoba mi się jednak nie sam fakt, że aż tylu ludzi wybrało tam rower jako swój główny środek lokomocji, ale to, że wybór roweru nie zmienia w ich życiu nic. Na rowerach jeżdżą wszyscy: faceci w garniturach, dziewczyny w sukienkach, kobiety w garsonkach i szpilkach. Mamy wożą swoje dzieci na ramach, kierownicach, bagażnikach i w prowizorycznych krzesełkach i wózkach. Widzieliśmy jak goście weselni w garsonkach, garniturach, kapeluszach z kwiatami przyjechali na ceremonię do jednej z małych kapliczek w centrum miasta. My mamy problem kiedy auto stoi 200 metrów od kościoła… To coś niesamowitego, że niezależnie od pogody czy rodzaju spotkania na które pędzą swoimi dwukołowymi rumakami mają na twarzach ogromny uśmiech.

I te rowery tak różne. Nowoczesne, górskie, retro, zdobione kwiatami, malowane we wzory – każdy oryginalny i jedyny w swoim rodzaju. Rowerów jest tam podobno więcej niż mieszkańców a wiele z tych pojazdów (podobno aż 25 tysięcy) wyławia się co roku z kanałów do których czasem niepostrzeżenie wpadają.

ARCHITEKTURA

Zabudowa Amsterdamu to zdecydowanie ten największy dla mnie plus. Kamieniczki wyglądające jak z kreskówek, niektóre tak wąskie, że przyprawiają mnie o klaustrofobie to coś co mogłabym po prostu zabrać i przywieźć do domu. Zakochałam się w tych nierównych budyneczkach, które mimo, że stoją w rzędzie zdają się zerkać każdy w inną stronę. Nie sposób zobaczyć tam wszystko nawet w tydzień. Dlatego nie dziwi mnie, że miłośnicy sztuki i architektury wciąż tam wracają. Ponad 7 tysięcy zabytków to w końcu nie lada gratka. XVII-wieczny układ kanałów (których jest tam ponad 600) połączonych starymi mostami i otoczony tymi cudownymi kamieniczkami robi wrażenie.

Najbardziej fantastyczne jest to, że idąc hałaśliwą ulicą wśród ludzi z wielu krańców świata i pędzących rowerów nagle skręcasz, przechodzisz przez bramę i znajdujesz się w innym świecie. Są uliczki zupełnie puste, gdzie nie spotkasz ani jednego przechodnia, gdzie można spokojnie sfotografować cudowne drzwi, posiedzieć na schodkach kamienicy, porozglądać się i upajać ciszą. To są właśnie te przeciwności, kontrasty, elementy totalnego zaskoczenia. Tubylcy nie polecają chadzania po takich uliczkach wieczorami, mimo ogromnej ilości patroli niestety nadal dosyć często dochodzi tam do różnych przestępstw.

Amsterdam swoje serce ma na Placu Dam (Amstel Dam) – to tama wybudowana na rzece Amstel, tama to po Holendersku „dam” – to właśnie tutaj miał swój początek AMSTERDAM. Plac ten to takie miejsce gdzie można szczególnie dojrzeć przypadkowość nie mającą związku z uporządkowaną architekturą. Przy Placu znajduje się Pałac Królewski, gabinet figur woskowych oraz luksusowy Hotel Krasnopolsky. W budynku dawnej poczty obecnie mieści się galeria handlowa a ponad 600-letni „Kościół Nowy” to dzisiaj miejsce wystaw. Dzisiaj to miejsce tętniące życiem – kiedyś osada złożona z kilku chat.

Przekraczając jedną z bram znajdujemy się nagle w innym świecie. Begiijnhof to urokliwe podwórko – miejsce gdzie dawniej zamieszkiwały Beginki (świeckie siostry). Piękne kamieniczki, z ogródkami tworzą zamkniętą i wręcz odciętą od reszty miasta oazę spokoju. Dzisiaj budynki te spełniają rolę mieszkań socjalnych dla kobiet, starszych, samotnych, w potrzebie.  W samym środku znajduje się niewielki kościółek. Muzea to zdecydowanie ogromne bogactwo i turystyczna przynęta Amsterdamu. Znajdziesz tam wszystko od muzeum figur woskowych, sztuki współczesnej, seksu, kondomów, marihuany, sera, fotografii… Miłośnicy przybytków każdego rodzaju sztuki będą mieli tutaj wiele do zwiedzania. Chciałabym jeszcze wrócić i tym razem skupić się właśnie na muzeach, szczególnie Muzeum Vincenta van Gogha, Rijksmuseum i Dom Rembrandta, który żył tam i tworzył.

W architekturę miasta wpisują się rynki i targi. Albert Cuyp Market to największy rynek, na którym można kupić wszystko od ryb po meble i elektronikę. Podczas naszej wycieczki odwiedziłyśmy Targ Kwiatowy (Bloemenmarkt) – znajdziecie tam nie tylko cebulki tulipanów czy hiacyntów, ale najróżniejsze pamiątki od breloków, figurek, talerzy, wiatraków po łyżki, chodaki i magnesy. Ceny są znacznie niższe niż np. w Ogrodach Keukenhof (kto nie widział posta z ogrodów – zapraszam tutaj) . Całkiem przypadkiem trafiłyśmy też na uliczkę pełną  sklepików ze starociami i second-handów. Niesamowite bibeloty, stare druki, zdjęcia, porcelana, lalki… jednym słowem raj. Jakby tego było mało przez pomyłkę skręciłyśmy w złą uliczkę i trafiłyśmy na pchli targ. Na szczęście dla mnie była to już końcówka i wiele straganów było pustych. Widząc drewniana ławę za 5 euro czy krzesła po 8-10 euro dostawałam białej gorączki – musiałyśmy bardzo szybko się wycofać.

Tak… Amsterdam to zdecydowanie miasto kontrastów. To miasto, którym byłam z jednej strony potwornie zmęczona a z drugiej strony już chciałabym tam wracać. Co zapamiętałam najbardziej – kamieniczki z cudownymi drzwiami.

 

Powrót na górę